Gotowanie na ekranie – Kuchcikowo

Witajcie!

Gotowanie z dziećmi jest fajne! Dziś zupełnie przypadkiem zobaczyłem, że w TVP1 emitowany jest program „Kuchcikowo”, właśnie o gotowaniu z dziećmi! Nie mam okazji tego oglądać, bo jestem wtedy w pracy, ale program ma swoją stronę w internecie :  http://www.tvp.pl/dla-dzieci/kuchcikowo-gotowanie-na-ekranie, i są tam filmiki, które warto zobaczyć i wziąć przykład :-) . Zachęcam do gotowania z dziećmi!

Pozdrawiam
e-tata

Zapiekane bułeczki z twarogiem oraz bananami oraz co ma wspólnego cytryna z narodzinami dziecka.

Dziś kolejna odsłona gotowania z dziećmi.

Tym razem bardzo prosty przepis, na pyszne chrupiące danie. Do wykonania oczywiście razem z dziećmi!
Będą to zapiekane bułeczki z twarożkiem i bananami.

Składniki, na 2 bułki:

  • 2 bułki
  • 150g twarogu
  • 2 banany
  • 2 łyżki miodu
  • 2 łyżki słodkiej śmietany
  • masło
  • cynamon
  • cytryna – na sok

A zrobiliśmy to wszystko w taki sposób: tatuś (czyli ja ;-) ) pokroił bułeczki, które mama posmarowała masłem. Zuzanna zaś w miseczce mieszała widelcem twarożek ze śmietanką, miodem i łyżką soku z cytryny, tak aby się wszystko dobrze połączyło. W tym czasie Anielka obierała i kroiła banany na plasterki. Wymieszany twarożek Zuzia nakładała na bułeczki, a ja rozsmarowywałem go nożem, aby było równo. Na twarożek Anielka nakładała plasterki banana, w dodatku tak aby było ładnie, potem dołączyła do niej Zuzia. Jak już wszystko było gotowe i ułożone na blasze do pieczenia, to skropiłem banany sokiem z cytryny, a Zuzia posypała całość cynamonem i odrobiną cukru.
Oto efekt naszej rodzinnej pracy:

Zapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, przed upieczeniem

Blacha z bułkami poszła na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C.

Po upieczeniu, ponieważ było czym udekorować, to dzieci miały dodatkową zabawę w ozdabianie, której efekty widać na zdjęciach poniżej. Nie przejmowały się zbytnio tym, że im bułeczki wystygną – jak to dzieci – mają trochę inne priorytety :-) Ja tam nie czekałem i po zrobieniu zdjęć zabrałem się do degustacji. O kurcze, ale nam dobre wyszło! No mówię wam delicje! Bułeczka chrupiąca banany mięciutkie, twarożek… no po prostu bajka :-) Tak mi zasmakowało, że zjadłem najwięcej. Zrobiliśmy z bułeczkami takimi normalnymi i maślanymi i  obie wersje były równie smaczne. Polecam z całego serca :-)

Zapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, upieczoneZapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, upieczone Zapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, upieczone

Przy okazji zdarzyło się coś śmiesznego. Okazało się, że w przekrojonej połówce cytryny, z której wyciskaliśmy sok, kiełkują nasionka!

Cytryna kiełkująca od wewnątrz

Cytryna kiełkująca od środka

Samo to w sobie jest już ciekawe, ale dzieci rozwinęły temat. Po co są nasionka i jak to się dzieje? Noooo zaczynają się bardzo poważne pytania o rozmnażanie, hehehe, na razie roślin, ale spoko jesteśmy otwarci na zaspakajanie dziecięcej ciekawości i nie unikamy odpowiedzi praktycznie na żadne pytania. Nasze dzieci nie wiedzą, że przyniósł je bocian i zapewne uznały by to za trochę dziwne, skoro widziały film z usg i zdjęcia zrobione zaraz po porodzie, wzbogacone naszym komentarzem, że wyszły mamusi z brzuszka. Zuzia nawet mówiła że coś pamięta, choć mnie wydaje się to trochę nieprawdopodobne.

Tak się tym pisaniem o porodzie rozczuliłem, że powiem Wam coś więcej, bo odżyły wspomnienia.

Byłem przy narodzinach obojga naszych dzieci. Nie uważam obecności ojca przy porodzie za coś nadzwyczajnego, ani dziwnego i powiem Wam, że na mnie miało to bardzo pozytywny wpływ. Minęło już ponad 6 lat, a pamiętam wszystko bardzo dobrze. Ponieważ pierwszy poród odbył się przez cesarskie cięcie (przyglądałem się przez szybę), to ja pierwszy, a nie żona dostałem  dziecko na ręce. To było coś tak wspaniałego, że nie da się tego opisać słowami. Posadzili mnie z Zuzią samego w niedużej sali. Nowo narodzona była zawinięta w rożek i patrzyła się na mnie. Powiedziano mi, abym ogrzewał jej rączki. Bałem się. Kompletnie nie znałem się na dzieciach, wszystko u niej było takie malutkie. Czułem się jakby mi ktoś dał w ręce wolant od samolotu i powiedział „teraz steruj i uważaj, jesteś odpowiedzialny za życie pasażerów”, tyle że ja nie umiem przecież pilotować samolotu. Modliłem się w myślach, aby się nie rozpłakała, bo co ja wtedy zrobię? Postanowiłem, że będę jej śpiewał. I śpiewałem! Śpiewałem cicho piosenkę, którą znała, bo wcześniej słyszała ją i mój głos będąc jeszcze w łonie matki. Patrzyła na mnie tak cudownie swoimi brązowymi oczkami i co chwilkę wystawiała języczek najwyraźniej szukając cycusia. Wyglądała jakby była trochę zdziwiona, a trochę zaskoczona, czułem, że przez to śpiewanie mnie poznała i cały czas wpatrywała się we mnie, a ja patrzyłem na nią i nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Jak to możliwe? Ona jest taka malutka. Myślałem, że zaśnie, ale gdzie tam. Ja zaś śpiewałem cały czas, z nadzieją że dzięki temu będzie spokojna, a Ona wpatrywała się we mnie. Nie wiem dokładnie ile to wszystko trwało, czas płynął wtedy inaczej, ale wyśpiewywałem „Zuzia lalka nieduża…” jak mantrę, chyba przez godzinę. W tym czasie okazało się, że mam kibiców, w osobie młodych mam z dziećmi zawiniętymi w rożki, które to mamy przyglądały mi się przez przeszklone ściany pokoju i uśmiechały się serdecznie. Teraz kiedy to piszę szybciej bije mi serce i pocą się dłonie. To jest prawdziwe ŻYCIE, pisane przez duże „Ż”!

Aby było sprawiedliwie, opowiem także o drugim porodzie, który był już zupełnie innym doświadczeniem. Po pierwsze odbywał się siłami natury, a po drugie nie byłem już taki zielony – miałem doświadczenie. Poród to mocna rzecz. Nie zazdroszczę tego kobietom. Starałem się wspomagać moją małżonkę, jak tylko mogłem, choć mogłem niewiele i brakowało mi pomysłów. Kończyło się często na gadaniu oderwanych od otaczającej rzeczywistości „głupot” w rodzaju „jak działa silnik Stirlinga”, ale dzięki temu mijał czas, a to poza moją obecnością, także było istotne. Widząc to wszystko, ten nadludzki wręcz wysiłek, otrzymałem jeszcze jeden sposób widzenia mojej żony, bardzo, ale to bardzo pozytywny. To niesamowite ile może dać z siebie człowiek w takiej sytuacji, ile siły w nim jest. I tak też widzę moją Ukochaną. Po trudach porodu, wielu godzinach bólu i cierpienia, przyszła nagroda – Anielka. Była taka śliczna :-) Miała niezwykle długie czarne włosy, poskręcane w loczki. Padło pytanie, czy chcę przeciąć pępowinę. Nie był to czas do długiego zastanawiania się – TAK! Dostałem do ręki chirurgiczne nożyczki ostre jak żyletka. Przed oczami miałem żywy kawałek ciała, który łączył dziecko z matką. Wszystko to trwa sekundy, ale w głowie, w myślach czas płynie wolniej, a myśli jest taki natłok, że rozsadza czaszkę. Zaskoczony i ogarnięty wątpliwościami, pomyślałem sobie jak najbardziej absurdalną w zaistniałej sytuacji rzecz – jestem modelarzem, wycinam modele z kartonu i nożyczki są przecież przedłużeniem mojej ręki! Ciach! Boże nie pamiętam nawet, czy łatwo się cięło, czy nie. W każdym razie daliśmy radę oboje. Sprawdziliśmy się jako partnerzy i rodzice, a ja otrzymałem w darze nie tylko dziecko, ale także nowe spojrzenie na żonę. Mimo, że minęły od tamtych przeżyć ponad 4 lata, to wielkie podziękowania należą się położnej, pani Wiolettcie, która była bardzo miła dla nas, wykazała zrozumienie i poprowadziła wszystko do tak szczęśliwego końca. Ogromne DZIĘKUJĘ!

No panowie tatusiowie, jeśli to czytacie i zastanawiacie się, czy być przy porodzie, to moja odpowiedź jest taka, że warto. Poród rodzinny jest niezwykłym przeżyciem. Jeśli naprawdę kochacie swoją partnerkę, to warto być wtedy przy niej. Tak niesamowite przeżycia zacieśniają więzy między ludźmi. Ludźmi którzy już się znają i także tymi, którzy dopiero na ten świat wspaniały przybyli.

I takim to dziwnym sposobem, z jak najbardziej kulinarnego artykułu, przeszedłem do tak głębokich i osobistych wspomnień i wrażeń. Dobrze jest sobie powspominać te piękne chwile, szczególnie z perspektywy czasu, siedząc wygodnie przed ekranem.

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do wspólnego gotowania z dziećmi!
e-tata

Przyjemność gotowania z dziećmi i dlaczego gotowanie jest łatwe, choć wydawało się trudne.

Witajcie!

Zakosztowalismy razem z dziećmi w gotowaniu :-) Z książeczki o której pisałem poprzednio zrobiliśmy jeszcze zapiekankę z ryżem i truskawkami, czekoladowe płatki owsiane, a wczoraj (już nie z książeczki) na kolacyjkę budyń, który dzieci zrobiły prawie same i już zupełnie samodzielnie go ozdobiły tym co zebrały w ogródku. Dobrze nam idzie! Jestem dumny z moich małych kucharek!
Tu taka mała refleksja na temat gotowania. Zawsze myślałem, że to coś trudnego. Pamiętam jak mojej mamie nie wychodziło czasem ciasto, czy inna potrawa i tak mi się jakoś utrwaliło, że gotowanie, a już szczególnie pieczenie, to czary mary i potrzeba do tego miotły, Łysej Góry i alchemicznych nauk tajemnych. Moje doświadczenia kulinarne ograniczały się więc przez dłuższy czas do zrobienia budyniu i ugotowania ziemniaków. Aż tu nagle ZONK! okazało się, że gotowanie i pieczenie to łatwizna, pod warunkiem, że ma się dobry przepis i postępuje dokładnie tak jak jest tam podane :-) Dużą rolę odegrały tu książki kucharskie przeznaczone dla młodego czytelnika, gdyż traktują one temat gotowania jakby od podstaw, czyli akurat jak dla mnie – w sposób jasny i prosty. Łyżką dziegciu w tym wszystkim jest to, że te moje małe kochane glizdy, ekscytują się wprawdzie gotowaniem, ale jedzeniem już niekoniecznie i te godzinne kolacje, czy dwugodzinne śniadania starają się mnie zniechęcić. Ale ćwiczę hart ducha i nie daję się! Tata wam jeszcze pokaże :-)

Zobaczcie jak dzieciom i tacie ładnie wyszły te potrawy :-)

Zapiekanka ryżowa z truskawkami, zrobiona razem z dziećmi

Zapiekanka ryżowa z truskawkami. Pycha!

Budyń zrobiony razem z dziećmi i ozdobiony przez dzieciTo niby tylko budyń, czy też budyniek jak mówią dzieci, ale ile to radości i zabawy!

Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do gotowania z dziećmi!
e-tata

Uwaga! Myszy w kuchni! ;-)

W zeszłą sobotę, zamiast spać do południa jak normalny człowiek ;-) wstałem skoro świt, pełen energii do działania i wymyśliłem, że zrobię śniadanko dla reszty śpiochów. Chciałem aby była to jakaś wyjątkowa potrawa, ze względu na dzieci, które bardziej niż jedzenie cenią gadanie przy śniadaniu, przez co potrafią jeść owo śniadanie przez 2 godziny. Mam już książkę Marii Terlikowskiej „Kuchnia z niespodzianką” i zawarte tam przepisy na potrawy dla dzieci są jak najbardziej fajne i warte wypróbowania, choć niektóre z nich moim zdaniem dalekie są od prawidłowego żywienia, bo są często zbyt tłuste. Niemniej książka bardzo fajna i polecam. Zupełnie przypadkiem kupiłem w kiosku inną książkę traktującą o gotowaniu razem z dziećmi: „Mamo, tato! Gotuj z dzieckiem. 105 Najlepszych przepisów”, cena tylko 6,90 więc spoko. Także ta książka jest fajniusia i godna uwagi. Jest wyraźnie sponsorowana przez Winiary, na skutek czego wiele potraw zawiera, a jakże majonez, którego unikam odkąd zobaczyłem, że jest o 40% bardziej kaloryczny niż czekolada (!!!), ale zawiera też przepisy na mniej tuczące, rzekłbym zdrowe potrawy, jak np… myszki z twarogu :-)
Zainspirowany przepisem zrobiłem dzieciom i żonce na śniadanko, takie twarogowe myszki. Prostota wykonania, maksymalna, a efekt wyśmienity. No i ten element zaskoczenia, kiedy budziłem dzieci słowami: „Chodźcie zobaczyć, myszy są w kuchni!” Jak myślicie, szybko wstały?

Oto zrobione przeze mnie myszki:
Myszki z twarogu i jajka, pyszne śniadanko dla dzieci Myszki z twarogu i jajka, pyszne śniadanko Myszki z twarogu i jajka

Przepis, jak zrobić myszki z twarogu i jajka, zainspirowany książką o której pisałem wyżej:

Składniki:

  • pół kostki twarogu
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego, lub śmietany
  • jajko na twardo
  • szczypiorek
  • rzodkiewka
  • sól, pieprz ziołowy
  • pieprz – ziarenka
  • do dekoracji – żółty ser, sałata, pomidor itp.

Myszki robi się bardzo prosto, można z powodzeniem robić je z dziećmi: twaróg, ugotowane na twardo jajko, jogurt i przyprawy (sól, pieprz ziołowy) trzeba wymieszać widelcem na jednorodną masę, i widelcem, już na talerzu uformować z niej mysie ciałka. Uszy jak widać na zdjęciach można zrobić z rzodkiewki, a oczka i nosek z ziarenek pieprzu. Wąsy zaś ze szczypiorku. Ogonki zrobiłem z makaronu pozostałego z poprzedniego dnia. Żeby było jeszcze zabawniej, myszki wąchają serek, który jest przecież ich przysmakiem :-)

Wyszło bardzo pysznie, co i tak nie zmieniło tego, że śniadanie znów trwało 2 godziny.

Polecam i pozdrawiam
e-tata