Zapiekane bułeczki z twarogiem oraz bananami oraz co ma wspólnego cytryna z narodzinami dziecka.

Dziś kolejna odsłona gotowania z dziećmi.

Tym razem bardzo prosty przepis, na pyszne chrupiące danie. Do wykonania oczywiście razem z dziećmi!
Będą to zapiekane bułeczki z twarożkiem i bananami.

Składniki, na 2 bułki:

  • 2 bułki
  • 150g twarogu
  • 2 banany
  • 2 łyżki miodu
  • 2 łyżki słodkiej śmietany
  • masło
  • cynamon
  • cytryna – na sok

A zrobiliśmy to wszystko w taki sposób: tatuś (czyli ja ;-) ) pokroił bułeczki, które mama posmarowała masłem. Zuzanna zaś w miseczce mieszała widelcem twarożek ze śmietanką, miodem i łyżką soku z cytryny, tak aby się wszystko dobrze połączyło. W tym czasie Anielka obierała i kroiła banany na plasterki. Wymieszany twarożek Zuzia nakładała na bułeczki, a ja rozsmarowywałem go nożem, aby było równo. Na twarożek Anielka nakładała plasterki banana, w dodatku tak aby było ładnie, potem dołączyła do niej Zuzia. Jak już wszystko było gotowe i ułożone na blasze do pieczenia, to skropiłem banany sokiem z cytryny, a Zuzia posypała całość cynamonem i odrobiną cukru.
Oto efekt naszej rodzinnej pracy:

Zapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, przed upieczeniem

Blacha z bułkami poszła na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C.

Po upieczeniu, ponieważ było czym udekorować, to dzieci miały dodatkową zabawę w ozdabianie, której efekty widać na zdjęciach poniżej. Nie przejmowały się zbytnio tym, że im bułeczki wystygną – jak to dzieci – mają trochę inne priorytety :-) Ja tam nie czekałem i po zrobieniu zdjęć zabrałem się do degustacji. O kurcze, ale nam dobre wyszło! No mówię wam delicje! Bułeczka chrupiąca banany mięciutkie, twarożek… no po prostu bajka :-) Tak mi zasmakowało, że zjadłem najwięcej. Zrobiliśmy z bułeczkami takimi normalnymi i maślanymi i  obie wersje były równie smaczne. Polecam z całego serca :-)

Zapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, upieczoneZapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, upieczone Zapiekane bułeczki z twarogiem i bananami, zrobione przez dzieci, upieczone

Przy okazji zdarzyło się coś śmiesznego. Okazało się, że w przekrojonej połówce cytryny, z której wyciskaliśmy sok, kiełkują nasionka!

Cytryna kiełkująca od wewnątrz

Cytryna kiełkująca od środka

Samo to w sobie jest już ciekawe, ale dzieci rozwinęły temat. Po co są nasionka i jak to się dzieje? Noooo zaczynają się bardzo poważne pytania o rozmnażanie, hehehe, na razie roślin, ale spoko jesteśmy otwarci na zaspakajanie dziecięcej ciekawości i nie unikamy odpowiedzi praktycznie na żadne pytania. Nasze dzieci nie wiedzą, że przyniósł je bocian i zapewne uznały by to za trochę dziwne, skoro widziały film z usg i zdjęcia zrobione zaraz po porodzie, wzbogacone naszym komentarzem, że wyszły mamusi z brzuszka. Zuzia nawet mówiła że coś pamięta, choć mnie wydaje się to trochę nieprawdopodobne.

Tak się tym pisaniem o porodzie rozczuliłem, że powiem Wam coś więcej, bo odżyły wspomnienia.

Byłem przy narodzinach obojga naszych dzieci. Nie uważam obecności ojca przy porodzie za coś nadzwyczajnego, ani dziwnego i powiem Wam, że na mnie miało to bardzo pozytywny wpływ. Minęło już ponad 6 lat, a pamiętam wszystko bardzo dobrze. Ponieważ pierwszy poród odbył się przez cesarskie cięcie (przyglądałem się przez szybę), to ja pierwszy, a nie żona dostałem  dziecko na ręce. To było coś tak wspaniałego, że nie da się tego opisać słowami. Posadzili mnie z Zuzią samego w niedużej sali. Nowo narodzona była zawinięta w rożek i patrzyła się na mnie. Powiedziano mi, abym ogrzewał jej rączki. Bałem się. Kompletnie nie znałem się na dzieciach, wszystko u niej było takie malutkie. Czułem się jakby mi ktoś dał w ręce wolant od samolotu i powiedział „teraz steruj i uważaj, jesteś odpowiedzialny za życie pasażerów”, tyle że ja nie umiem przecież pilotować samolotu. Modliłem się w myślach, aby się nie rozpłakała, bo co ja wtedy zrobię? Postanowiłem, że będę jej śpiewał. I śpiewałem! Śpiewałem cicho piosenkę, którą znała, bo wcześniej słyszała ją i mój głos będąc jeszcze w łonie matki. Patrzyła na mnie tak cudownie swoimi brązowymi oczkami i co chwilkę wystawiała języczek najwyraźniej szukając cycusia. Wyglądała jakby była trochę zdziwiona, a trochę zaskoczona, czułem, że przez to śpiewanie mnie poznała i cały czas wpatrywała się we mnie, a ja patrzyłem na nią i nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Jak to możliwe? Ona jest taka malutka. Myślałem, że zaśnie, ale gdzie tam. Ja zaś śpiewałem cały czas, z nadzieją że dzięki temu będzie spokojna, a Ona wpatrywała się we mnie. Nie wiem dokładnie ile to wszystko trwało, czas płynął wtedy inaczej, ale wyśpiewywałem „Zuzia lalka nieduża…” jak mantrę, chyba przez godzinę. W tym czasie okazało się, że mam kibiców, w osobie młodych mam z dziećmi zawiniętymi w rożki, które to mamy przyglądały mi się przez przeszklone ściany pokoju i uśmiechały się serdecznie. Teraz kiedy to piszę szybciej bije mi serce i pocą się dłonie. To jest prawdziwe ŻYCIE, pisane przez duże „Ż”!

Aby było sprawiedliwie, opowiem także o drugim porodzie, który był już zupełnie innym doświadczeniem. Po pierwsze odbywał się siłami natury, a po drugie nie byłem już taki zielony – miałem doświadczenie. Poród to mocna rzecz. Nie zazdroszczę tego kobietom. Starałem się wspomagać moją małżonkę, jak tylko mogłem, choć mogłem niewiele i brakowało mi pomysłów. Kończyło się często na gadaniu oderwanych od otaczającej rzeczywistości „głupot” w rodzaju „jak działa silnik Stirlinga”, ale dzięki temu mijał czas, a to poza moją obecnością, także było istotne. Widząc to wszystko, ten nadludzki wręcz wysiłek, otrzymałem jeszcze jeden sposób widzenia mojej żony, bardzo, ale to bardzo pozytywny. To niesamowite ile może dać z siebie człowiek w takiej sytuacji, ile siły w nim jest. I tak też widzę moją Ukochaną. Po trudach porodu, wielu godzinach bólu i cierpienia, przyszła nagroda – Anielka. Była taka śliczna :-) Miała niezwykle długie czarne włosy, poskręcane w loczki. Padło pytanie, czy chcę przeciąć pępowinę. Nie był to czas do długiego zastanawiania się – TAK! Dostałem do ręki chirurgiczne nożyczki ostre jak żyletka. Przed oczami miałem żywy kawałek ciała, który łączył dziecko z matką. Wszystko to trwa sekundy, ale w głowie, w myślach czas płynie wolniej, a myśli jest taki natłok, że rozsadza czaszkę. Zaskoczony i ogarnięty wątpliwościami, pomyślałem sobie jak najbardziej absurdalną w zaistniałej sytuacji rzecz – jestem modelarzem, wycinam modele z kartonu i nożyczki są przecież przedłużeniem mojej ręki! Ciach! Boże nie pamiętam nawet, czy łatwo się cięło, czy nie. W każdym razie daliśmy radę oboje. Sprawdziliśmy się jako partnerzy i rodzice, a ja otrzymałem w darze nie tylko dziecko, ale także nowe spojrzenie na żonę. Mimo, że minęły od tamtych przeżyć ponad 4 lata, to wielkie podziękowania należą się położnej, pani Wiolettcie, która była bardzo miła dla nas, wykazała zrozumienie i poprowadziła wszystko do tak szczęśliwego końca. Ogromne DZIĘKUJĘ!

No panowie tatusiowie, jeśli to czytacie i zastanawiacie się, czy być przy porodzie, to moja odpowiedź jest taka, że warto. Poród rodzinny jest niezwykłym przeżyciem. Jeśli naprawdę kochacie swoją partnerkę, to warto być wtedy przy niej. Tak niesamowite przeżycia zacieśniają więzy między ludźmi. Ludźmi którzy już się znają i także tymi, którzy dopiero na ten świat wspaniały przybyli.

I takim to dziwnym sposobem, z jak najbardziej kulinarnego artykułu, przeszedłem do tak głębokich i osobistych wspomnień i wrażeń. Dobrze jest sobie powspominać te piękne chwile, szczególnie z perspektywy czasu, siedząc wygodnie przed ekranem.

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do wspólnego gotowania z dziećmi!
e-tata

1 komentarz

  • Fajny Blog tatowy, bardzo wzruszający i pouczający, prawdziwie rodzinna atmosfera. Pozdrawiam i czekam na dalsze niespodzianki> Babcia Ania

Skomentuj